literature

Soldier and child (Captain America ff) - Part 7

Deviation Actions

Demeter19's avatar
By
Published:
2.5K Views

Literature Text

Żołnierz i dziecko



Część 7

       Steve powoli się budził. Nim otworzył oczy usłyszał otwierające się drzwi, a następnie tupot bosych stóp i tylko czekał aż do jego uszu dobiegnie znajomy głosik.
- Wujku wstań! - Uśmiechnął się zdradzając tym samym fakt, że nie śpi. - Zrobimy naleśniki na śniadanie.
- Ok - mruknął i otworzył oczy.



       Róża od razu wskoczyła na łóżko i usiadła na jego piersi wlepiając w niego niebieskie źrenice.
- Z czekoladą - oznajmiła.
- I owocami.
Postanowił nieco negocjować. W końcu od czasu do czasu oboje powinni się zdrowo odżywiać.
- Noooo możeee...
- Może?
Uniósł jedną brew do góry i wykorzystując fakt, że jest tak blisko niego, zaczął ją łaskotać. Mała zaczęła się wić i zanosić śmiechem.
- No dooobra... Z owocami!
Steve wypuścił ją, a ona natychmiast pobiegła do kuchni. Kiedy zniknęła za drzwiami, westchnął ciężko i potarł dłonią twarz. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wkrótce zepsuje jej dobry nastrój.
       Po odbiciu ją z rąk Starka tułali się po kryjówkach przez prawie dwa miesiące. Podczas nich mała powoli wychodziła z traumy. Z początku była tak zestresowana, że wciąż się go trzymała. Nie pozwalała mu zniknąć na dłużej niż piętnaście minut. Z czasem zaczęła się uspokajać, a on wciąż sprawdzał czy nie są śledzeni. Wszystko wskazywało na to, że Tony ich nie ścigał. Kapitan wątpił by było to efektem jego nawrócenia się. Obawiał się, że planuje coś gorszego. Zdecydował więc, że muszą opuścić Amerykę, ale nie wiedział jak powiedzieć o tym dziewczynce, która ciągle dopytywała się, kiedy wrócą do domu. Postanowił więc bardzo zaryzykować i pozwolić dziecku nacieszyć się tym miejscem po raz ostatni. Jemu też było to na rękę. Miał okazję spakować parę pamiątek związanych z Bucky'm i Fiołkiem.

       Przy śniadaniu rozmawiali i śmiali się, gdy nagle Róża powiedziała:
- Trzeba pomalować ogrodzenie i posadzić nowe kwiatki, i...
Steve zachłysnął się naleśnikiem i dopiero, gdy wziął spory łyk soku odzyskał oddech.
- Wszystko dobrze? - zapytała mała i patrzyła zaniepokojona.
- Czemu chcesz to robić?
- No bo, to nasz dom i jak już tu wróciliśmy, to musimy posprzątać.
Kapitan odsunął od siebie talerz i wstał. Przez chwilę patrzył się przez okno, jakby wypatrując kogoś. W końcu odwrócił się w stronę dziewczynki.
- Róża musimy porozmawiać.
- Mam wrócić do szkoły?
- Nie.
- Nie?
- Znaczy wrócisz kiedyś do szkoły, ale na pewno nie do tej do której chodziłaś.
- Bo mnie stamtąd porwali?
- Między innymi.
Podszedł do niej i przyklęknął obok, kładąc ręce na jej kolanach. Miał nadzieję, że nie usłyszy jego myśli.
- Wiem, że cieszysz się, że tu wróciliśmy i mogłaś przez chwilę pomyśleć, że wszystko jest w porządku, ale nie jest, malutka. Nie możemy tu zostać.
Róża patrzyła na niego ze smutkiem.
- Nie możemy? To znaczy, że znowu pojedziemy do jakiejś kryjówki i dopiero za jakiś czas tu wrócimy?
Na chwilę opuścił głowę na dół i przygryzł wargę.
- Nie. To znaczy, że opuszczamy Amerykę.
- Co?!
Mała momentalnie zeskoczyła z krzesła. Steve próbował ją zatrzymać, ale nie chciał się z nią szarpać. Powoli wstał i zerknął na jej wściekłą minę. Gdyby nie powaga sytuacji zacząłby się śmiać. Róża stała na środku pomieszczenia, ręce trzymała na biodrach i wlepiała w niego potępiający wzrok. Zupełnie ignorowała fakt, że jest dużo mniejsza i słabsza.
- Wiem, że to dla ciebie szok...
- Zostajemy tu! - krzyknęła urywając jego wypowiedź.
Steve spojrzał na nią surowo próbując dać jej tym do zrozumienia, że to ona jest dzieckiem, a nie on.
- Nie zostajemy, bo Stark w każdej chwili...
- Zostajemy!
Kapitan westchnął ciężko. Nie chciał podnosić na nią głosu, ale nie miał wyjścia.
- Możesz mnie wysłuchać?!
Róża cofnęła się o krok do tyłu i opuściła ręce wzdłuż ciała. Wyraźnie było widać, że podniesiony głos wujka ją zaskoczył. Steve pokiwał głową. Wcale nie był zadowolony z zastosowanej metody, ale przynajmniej na chwilę zadziałało.
- Dobrze - mruknął. - Może teraz dotrze do ciebie to, co mówię. Chciałbym tu zostać, naprawdę chciałbym, ale nie możemy. Za dobrze znam Starka i wiem, że w końcu znowu się o ciebie upomni. Dlatego nie możemy zostać w Ameryce. Wyjedziemy do Wakandy. Wiesz co to za miejsce. - Mała przytaknęła. - Tam będziemy bezpieczni.
Zauważył łzy zbierające się w kącikach oczu dziewczynki i chciał do niej podejść. Łudził się, że jego słowa dotarły do niej. Był pewien, że jeszcze się nie pogodziła z jego wyborem, ale przynajmniej nie będzie walczyła. Był w błędzie. Gdy tylko spróbował ją dotknąć, ona odepchnęła jego dłonie od siebie.
- Nie zgadzam się - warknęła. - Nie odejdę stąd!
Steve starał się zachować spokój, choć na jego twarzy widać było, że jest zmęczony kłótnią.



- Już podjąłem decyzję.
- Nie możesz za mnie decydować?!
       Na chwilę zamilkł. Mógł za nią decydować? Miał prawo kierować jej życiem? Nie miał do końca pewności. Wiedział jednak, że dziewczynka jest za mała, by podejmować słuszne wybory. Kierowały nią przecież dziecięce zachcianki, a on musiał być tym dorosłym. Skrzyżował dłonie na piersi i powiedział:
- Zrozum, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Nie chcesz!
- Dlaczego tak myślisz?
W jej oczach pojawiły się iskierki złości. Zacisnęła dłonie w pięści i uniosła głowę do góry. Była gotowa do walki. Nie ważne z kim, nie ważne jak. Zamierzała zadać cios i wygrać to starcie. Nabrała powierza w policzki i krzyknęła:
- Bo... Bo ty żyjesz! Dlaczego nie uratowałeś chociaż mamy?!
Steve aż cofnął się do tyłu i na chwilę zaniemówił. Róża doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo go zraniła tymi słowami, ale nie potrafiła się powstrzymać.
- Ja... Ja...
- Przecież jesteś bohaterem!
- Róża...
- Nienawidzę cię! Nie chcę się wyprowadzać! Sam sobie jedź do tej Wakandy!
Odwróciła się i wybiegła do ogrodu, a on w pierwszym odruchu chciał ją dogonić, ale bolesne ukłucie w sercu go powstrzymało. Czuł jakby wbiła mu nóż w plecy.
- Jasne, moja wina - mruknął sam do siebie.



       Usiadł na podłodze i schował twarz w dłonie. Przecież chciał uratować Fiołka, bardzo tego pragnął, ale Buck jak zwykle był upartym osłem. Uważał, że to jego ukochana i to on powinien pomóc jej wyswobodzić się spod metalowej konstrukcji, która ją przygwoździła. Twierdził, że zdąży nim wybuchnie bomba... Nie zdążył. Steve dopiero potem zaczął podejrzewać, że jego przyjaciel doskonale o tym wiedział. Dlatego powiedział:
"Obiecaj mi, że będziesz chronił moją księżniczkę."
Kapitan nie zamierzał łamać obietnicy tylko zupełnie nie wiedział, czy postępuje dobrze.

***
       Róża usiadła pod największym z drzew i zaczęła płakać. Czuła się zagubiona i oszukana. Pewnie, że rozumiała ich położenie i to, że wszystko przez jej moce, ale łudziła się na powrót do normalności. Przecież jej wujek był Kapitanem Ameryką. Bohaterem, który zawsze ratował sytuację. Powinien walczyć, a nie uciekać. Podkuliła nogi i próbowała uspokoić oddech. Tak bardzo chciała ponownie zobaczyć rodziców. Poczuć ich miłość, dotknąć ich twarzy, przytulić się do nich. Pamiętała ten ostatni raz kiedy widziała ich żywych.

       Leżała na łóżku pomiędzy tatą, a wujkiem. Wspólnie oglądali jej nową książkę, którą dostała od mamy. Zarówno Bucky, jak i Steve z zainteresowaniem przyglądali się kolorowym rysunkom, które wskazywała dziewczynka. Fiołek, która stanęła na progu nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Cała trójka przyjęła tą samą pozę. Każdy leżał na brzuchu i podpierał ręką brodę. Jedyna różnica była taka, że mężczyźni dla własnej wygody opierali się dodatkowo o poduszki. Kobieta cofnęła się szybko po aparat i pstryknęła im zdjęcie. Potem powiedziała:
- Chłopacy musimy się już zwijać. Sam na pewno już czeka na lotnisku.
Kapitan jako pierwszy ruszył się ze swojego miejsca. Pogłaskał małą po włosach i powiedział:
- Dokończymy oglądać książkę jutro.
Bucky po chwili wstał i wyciągnął ręce w stronę córki, która momentalnie wskoczyła mu w ramiona. Przytulił ją do siebie z całych sił.
- Bądź grzeczna...
- Będę.
- No wiem - zaśmiał się i przekazał ją Fiołkowi.
- Wrócicie?
- Tak kochanie - odparła i pocałowała dziewczynkę w czoło. - Na stole masz kanapki, sok, ciasto i... Niespodziankę.
- Jaką?!
- Zobaczysz jak zejdziesz.
Róża mocno wtuliła się w mamę i wciągnęła w nozdrza zapach jej włosów. Potem zeskoczyła na ziemię i pobiegła do kuchni. Przez okno widziała jak jej rodzina wsiada do samochodu. Pomachała im i wróciła do zabawy.


       Gdyby tylko wiedziała, że to będzie ich ostatni wspólny czas. Ostatni całus, ostatnie przytulenie... Nigdy by ich nie wypuściła.

***
       Straciła poczucie czasu, gdy w końcu podniosła głowę i spojrzała na niebo, słońce było już wysoko. Przez cały czas po prostu siedziała pod drzewem z głową opartą na kolanach. Przestała płakać i próbowała jakoś to sobie wszystko ułożyć. Nie dziwiła się, że nie przyszedł do niej wujek. Zraniła go i powiedziała coś, czego nie mogła cofnąć. Nagle rozejrzała się po ogródku i jej wzrok zatrzymał się na dużym, samotnym głazie. Wiedziała co jest pod nim zakopane i bardzo zapragnęła to dostać. To była tradycja. Nie pamiętała dokładnie, w które jej urodziny się zaczęła, ale to było najmniej ważne. Co roku jej rodzice razem z nią wybierali kilka drobnostek. To mógł być bilet z wspólnego wyjścia do kina, mała zabawka kupiona podczas wycieczki, wspólne zdjęcie, rysunek przez nią zrobiony. To wszystko lądowało w małym, metalowym pudełku. Tak przygotowana "skrzyneczka ze wspomnieniami" była zakopywana w oznaczonym miejscu i odkopywana następnego roku.

***
       Steve co jakiś czas wyglądał przez okno i sprawdzał, czy dziewczynka wciąż siedzi pod drzewem. Dopóki miał ją na oku była bezpieczna. Nie czuł się jednak na siłach by do niej przyjść. W pewnym momencie zauważył, że przytargała łopatę do głazu i od razu zrozumiał, co planuje. Wiedział o ich wspólnej urodzinowej tradycji. Westchnął ciężko i wbił wzrok w podłogę.

***
       Róża próbowała przesunąć duży głaz, pod którym zakopana była jej urodzinowa skrzyneczka, ale nie ruszyła go nawet o milimetr. Była wściekła i zrozpaczona. Bucky zawsze przesuwał go bez problemu jedną rękę, a dokładniej tą metalową. W końcu zrezygnowana usiadła na ziemi i podkuliła nogi obejmując je rękoma. Już miała zacząć płakać, gdy usłyszała nad sobą łagodny głos.
- Może ci pomóc? Co prawda masz urodziny dopiero za dwa tygodnie, ale w obecnej sytuacji myślę, że możemy zrobić wyjątek.
Nie czekając na odpowiedź złapał głaz obiema dłońmi, napiął mięśnie i po chwili mógł już zacząć kopać. Skrzyneczka nie była głęboko zakopana, więc wystarczyły tylko dwa wbicia szpadla w ziemię.
       Oboje przyklęknęli, a Róża ostrożnie podniosła wieczko. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy był drewniany konik. Chwilę obracała go w dłoniach.
- Mama mi go kupiła - mruknęła.
Steve wyjął kolorowy rysunek. Przedstawiał domek na drzewie, a obok pnia znajdowała się ogromna mrówka.
- To pewno narysowałaś po wizycie u wujka Scott'a.
- Tak - odparła cicho i wyjęła kolorową gumkę.
- A to? - zapytał.
- Tata raz pozwolił mi z mamą zapleść mu warkocz.
Kapitan zaśmiał się.
- Niemożliwe i ja tego nie widziałem?
- Byłeś na misji.
Róża zmarszczyła brwi i rozgarnęła pozostałe drobiazgi, by wyjąć białą kopertę, która leżała na samym dnie. Na wierzchu napisane było jej imię.
- A to? Nie pamiętam, żebym to wkładała.
Steve przejął od niej list i przez chwilę studiował pierwsze słowa.
- Powinnaś to przeczytać. To od mamy i taty.
Chciał przekazać jej kartkę, ale ona potrząsnęła głową.
- Nie... Proszę, ty przeczytaj.
Kapitan przez chwilę się wahał, ale w końcu zaczął głośno czytać. Przez chwilę głos mu się trząsł, ale przy każdym kolejnym zdaniu nabierał pewności siebie.

       Jeśli to czytasz, to znaczy, że nie dotrzymaliśmy naszej obietnicy. Nie wróciliśmy z misji.
Dzisiaj obchodzisz swoje 9 urodziny, a my nie zdołamy wyjąć w tajemnicy przed tobą ten list i napisać kolejnego.
Musisz wiedzieć, że i mi i tacie jest z tego powodu strasznie przykro. Zapewne zastanawiasz się: Dlaczego? Po co braliśmy udział w tych cholernych misjach? Odpowiedź jest jedna: Bo oboje zrobiliśmy w życiu wiele strasznych rzeczy. Zabiliśmy wiele niewinnych osób. Z reguły nie robiliśmy tego z własnej woli, ale jednak... Robiliśmy je i chcieliśmy za nie odpokutować. Chcieliśmy byś znała nas jako bohaterów, a nie złoczyńców.

Wiemy, że po naszej śmierci musiałaś czuć się strasznie. Prawdopodobnie wciąż za nami tęsknisz i wiedz, że my także. Jednak nie jesteś sama, nie zapominaj o tym. Jestem prawie pewna, że non stop jest przy tobie twój ojciec chrzestny. Najwspanialszy człowiek na świecie, Steve Rogers. Mam nadzieję, że nie zwątpiłaś w nasz wybór.

Długo zastanawialiśmy się, kto ma zostać twoich opiekunem zastępczym. Byłaś naszym największym skarbem i decyzja ta wydawała się najtrudniejszą w życiu.

Mogliśmy wybrać Wandę.
Byłabyś wtedy rozpieszczana. Ubierana w sukienki i uczona pieczenia ciast. Zapewne też wbrew naszej woli zaczęłabyś pod jej czujnym okiem rozwijać swoje moce.

Mogliśmy wybrać Sama.
Miałabyś wtedy najważniejsze gadżety i czasami byś latała, ale zapewne musiałabyś też od czasu do czasu wysłuchiwać złośliwości na temat swojego taty.

Mogliśmy też wybrać Czarną Panterę.
Miałabyś wtedy zapewnione wszystkie luksusy i najlepszą edukację, ale brakowałoby ci miłości.

Mogliśmy wybrać Hawkeye'a.
Rzadko go spotykałaś, ale on miał własną rodzinę, której poświęcał czas. Zapewne dzięki temu doskonale wiedziałby jak się tobą zajmować, ale czy zauważyłby jak jesteś niezwykła? Obawialiśmy się, że zbyt rzadko byś go widywała i nie pokochała tak jak powinnaś.

I w końcu. Steve. Najlepszy przyjaciel twojego taty, najlepszy człowiek jakiego poznałam. Zrozumieliśmy, że on jest idealny, choć zapewne jego skromność temu zaprzeczy, ale tak jest.
To on pomagał nam się tobą opiekować. To on kołysał cię w swoich ramionach i patrzył na ciebie z tą samą miłością z jaką patrzyliśmy my.
To on nigdy nie dostrzegał w nas zła, które widzieliśmy my. Dlatego nie baliśmy się, że kiedykolwiek dostrzeże je w tobie.
I choć pewnie czasami może ci się wydawać, że Kapitan Ideał (to pisał twój ojciec) jest za idealny i wkurzający, to on jest po prostu sobą. Szybko nauczysz się jak łatwo wywołać w nim zmieszanie, jak łatwo sprawić by poczuł się zagubiony, ale też zrozumiesz, że nikt nie pokocha cię tak jak on. Nigdy nie pozwoli cię skrzywdzić. Zawsze stanie przed tobą. Zasłoni cię swoją tarczą. Nawet jeśli popełni błąd, to wybacz mu to, bo on kocha ciebie, a ty kochasz jego.
Zapewne wydaje ci się, że on jest zupełnie inny niż my, że nie traktuje cię tak jak my to robiliśmy, ale to nieprawda. Po prostu smutek i żal zasłaniają ci prawdę. Jeśli na niego spojrzysz, jeśli...


Róża przygryzła dolną wargę, a jej podbródek zaczął się trząść. Kapitan spojrzał na nią pytająco.
- Mam przestać czytać?
- Nie... Chcę wiedzieć.

Jeśli na niego spojrzysz, jeśli obejmiesz jego twarz swoimi dłońmi to zobaczysz w tych błękitnych oczach błysk fioletu. Jeśli się do niego przytulisz poczujesz tą samą miłość, którą czułaś będąc w naszych ramionach.
Proszę nie pozwól mu myśleć, że to on powinien zginąć zamiast nas, że nie nadaje się na twojego opiekuna.
Nie musimy jego prosić o to by się o ciebie troszczył, bo on to będzie robił. Będzie z tobą do końca twoich dni. Tak jak i my. Nigdy cię nie opuścimy. Zawsze będziemy w twoim sercu.
Żyj kochanie i rozkwitaj. Śmiej się i tańcz. Ucz się nowych rzeczy i nie pozwól by ktokolwiek odebrał ci wolność.
Twoi rodzice.

James Buchanan "Bucky" Barnes aka Zimowy Żołnierz

(Dłuższego podpisu to sobie nie można było wymyślić)
(Nie czytaj tego, Twoja mama jest po prostu zazdrosna)

Fiołek Shreiber Barnes aka Violet


Steve odłożył list na bok i w milczeniu patrzył na zapłakaną twarz dziewczynki.
- Przepraszam - szepnęła. - Przepraszam za to co mówiłam, ja...
Kapitan przyciągnął ją nagle do siebie, a ona wybuchła płaczem. Mocno wciskała twarz w jego pierś i łkała.
- Już dobrze.
- Nie! Nie jest... Bo ja... Ja...
- Chciałaś dokładnie tego co i ja. Też chciałbym, żeby zamiast mnie klęczał tu z tobą Bucky, ale to coś czego nie potrafię zmienić i muszę to zaakceptować. Twoi rodzice mieli rację, że nigdy cię nie opuszczę i będę robił wszystko żebyś była szczęśliwa. Kocham cię.
- Ja ciebie też - mruknęła i tylko mocniej do niego przytuliła.




       Jeszcze przez kilka minut jej ciało trzęsło się od płaczu, ale pocieszające słowa wujka i delikatne głaskanie po plecach pomagało jej się uciszyć. W końcu uspokoiła się na tyle, że mruknęła:
- Nie chcę jechać do tej Wakandy...
- Wiem - odparł zbyt szybko.
- Ale pojadę, bo ty wiesz lepiej.
Steve pokręcił głową i odsunął ją kawałek od siebie.
- Nie wiem, czy to jest najlepsze rozwiązanie. Ja też popełniam błędy i dokonuję złych decyzji, ale na obecną chwilę nie mam lepszego pomysłu. Obawiam się, że Stark wkrótce coś wymyśli i znowu spróbuje cię skrzywdzić, a ja nie mogę do tego dopuścić. Dlatego właśnie ucieczka do Wakandy wydaję mi się najlepsza. W końcu tam się urodziłaś, a król T'Challa zawsze uważał cię za skarb.
- Ale ja tego nie pamiętam.
- Rozumiem to i rozumiem twoje obawy, ale, czy możesz mi zaufać?
- Nie zostawisz mnie tam?
Na moment zaniemówił. Zdziwiło go jej pytanie. Czy tego się obawiała? Czy przez moment pomyślała, że mógłby ją porzucić?
Położył dłoń pod jej podbródek i delikatnie go uniósł. Dojrzał ogromny smutek w jej oczach i natychmiast chciał to zmienić.
- Ej! Jak mógłbym cię zostawić. - Ruchem głowy wskazał na list. - To ja jestem twoim ojcem chrzestnym i w ogóle nie rozumiem, jak oni mogli się zastanawiać nad wyborem kogoś innego. No serio. Sam? Hawkeye? - Na twarzy dziewczynki pojawił się delikatny uśmiech. - Jak mogli choć przez sekundę pomyśleć o kimś innym niż ja?
Róża pokiwała głową i rozpogodziła się. Taka pewność siebie i zadufanie w ogóle nie pasowało do jej wujka, ale wiedziała, że starał się ją rozśmieszyć.
- Ale wujka Scott'a nie brali pod uwagę.
Steve roześmiał się.
- Dziwisz się im. Nie chcieli, żeby po domu latała im ogromna mrówka. Twój tata nie znosił owadów.
- A ty nie lubisz pająków.
- Brrr, pewnie, że nie lubię. Okropne stworzenia.
Róża złapała go za rękę i spojrzała na niego z ufnością.
- Będzie dobrze?
- Będzie, bo będę z tobą do samego końca.

Epilog

       Po trzech miesiącach pobytu w Wakandzie, Róża stwierdziła, że jest tam znośnie, a chwilami nawet bardzo dobrze. W szkole prawie każde dziecko wiedziało, że jest córką "tego" Fiołka i "tego" Zimowego Żołnierza, a na dodatek Kapitan Ameryka to jej wujek. Nie do końca wiedziała, co było w tym tak nadzwyczajnego, ale przynajmniej cieszyła się ich uwielbieniem. T'Challa także odnosił się do niej bardzo przyjaźnie, choć czasem wydawał się jej chłodny, ale nie przeszkadzało jej to. Zajęto się też badaniem jej mocy. Z początku Róża nie chciała tego. Bała się, że spotka ją to, co w ośrodku Starka. Na szczęście lekarze z Wakandy okazali się zupełnym przeciwieństwem. Byli bardzo spokojni, nie podawali jej żadnych zastrzyków, a gdy tylko chciała, to pozwalali by był z nią wujek.
       W nowym miejscu było coś jeszcze, co bardzo jej się podobało. Bliskość plaży. Róża pokochała wycieczki nad morze. Bardzo często chodziła tam z wujkiem o zachodzie słońca. Wygłupiali się na piasku. Steve gonił ją, brał na barana, pozwalał wspinać się po nim. Bawili się i śmiali. Przyglądali falom rozbijającym się o brzeg i czuli się szczęśliwi. Na moment oboje zapominali o strasznej stracie jaka ich spotkała, bo w końcu mieli siebie.




***
Bonus związany z niespodzianką:

       Steve podszedł do króla, który go wezwał.
- Czy coś się stało? - zapytał.
- Nie. Mam dla ciebie zadanie. Ostatnio staram się utrzymywać dobre stosunki z Anglią. Tamtejszy rząd ma do mnie prośbę.
- I jest to związane ze mną?
- Masz prawo odmówić.
- Najpierw chciałby dowiedzieć się co miałbym zrobić?
- Szukają kogoś, kto pomoże wyszkolić ich bohaterów, kogoś kto jest obeznany z przestępcami o nadludzkich mocach. Pomyślałem o tobie.
- Rozumiem. Brzmi dobrze, ale ile miało by to trwać, no i co z Różą?
- Już to załatwiłem. Ta misja może potrwać rok lub nawet dwa, więc byłem pewny, że będziesz chciał mieć ją przy sobie. Spokojnie możesz ją zabrać ze sobą.
Steve uśmiechnął się.
- Dziękuję, ale to zależy też od niej. Decyzję o przyjeździe tutaj podjąłem sam, ale o wyjeździe do Anglii powinna zdecydować ona.
- Rozumiem. Wiesz, że jeśli tu zostanie będzie miała zapewnioną najlepszą opiekę. - Czarna Pantera uśmiechnął się. - Znając jednak jej przywiązanie do ciebie już wiem jaką podejmie decyzje.
Witajcie :)

A więc to koniec (?). Na pewno koniec "Soldier and child", bo postacie Kapitana i Róży jeszcze się pojawią ;)
Tak będę was nimi dręczyć.

Captain America Thumbs Up
Wkrótce przekonacie się co mam na myśli. Bo o to z czeluści wyłoni się crossover.
Captain America Pod 

    Ponieważ to ostatni rozdział to dlatego jest chyba najdłuższy i wypełniony gifami :D (A co, kto mi zabroni, jak się nauczyłam jak wstawiać odpowiedni kod) :D

A portret Róży, to zasługa wspaniałej, cierpliwej i utalentowanej :iconmojaxe: (Tak, lizus ze mnie ;) )


Aaa, zapomniałabym. Wiem, że ten list "zza grobu" zalatuję 4 sezonem Sherlocka i nagraniem Mary, ale... Poważnie napisałam go zanim wystartował 1 odcinek.

Miłego czytania Reading

Dziękuję wszystkim moim czytelnikom za cierpliwość, wspierające i motywujące komentarze Adorable Girl Anime Emoji (Huggy heart) [V6]

Poprzednia część: Soldier and child Część 6.

Kontynuacja:
© 2017 - 2024 Demeter19
Comments9
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
szczescie21's avatar
Koniec???? Nie....  
Gify super dodatek list... wzruszył do łez.... Piękne  zakończenie.... Czarna wdowa ucząca małą piec??? To by musiało wyglądać super XD 
Kapitan naprawdę się spisuje jest genialny ;) Nie zastąpi małej rodziców ale jest cudowny :D